Po ledwo przespanej nocy i braku naparu bogów jakim jest kawa tuż przed piątą, zapowiadał się naprawdę ciężki dzień i poniekąd taki był. Śnieg za oknem, ta wszechobecna biel i odpowiednia muzyka w uszach potrafią uratować sytuację...
Przynajmniej na moment, świat łagodnieje...
***
Infinite dreams …
w uszach,
w rękach
książka;
Zamieram,
gdy ktoś w przedziale,
pachnący
tobą przechodzi obok.
I znów nie
wiem co czytam,
Papier intensywniej
liże palce;
czuję każdą
chropowatość.
Ciemność za
oknem, głębsza niż zwykle.
We all got ...
Uspokaja
biały śnieg
i mimo, że
mróz,
i used to ride ...
teraz się
nie boję, a nawet uśmiecham;
i ta wierza
z ciemności,
mdławym
złotym światłem się odłsania,
aż coś
drgnęło w środku i choć nie wiem co
waitin’ for me ‘round the corner oh no no...
***
Uśmiech,
choć nic
dobrego za nim teraz nie ma,
rzucony na
spotkanie tchnienia dworca.
Tłum ludzi
dookoła,
za moment
będzie znowu pusto,
choć nie
odwrócę się, by sprawdzić.
Oczy
piekące, zmęczone, sennie wpatrują się w mętny świat.
Myśli gubią
smycz, biegnąc gdzieś w mrok poranka.
Ciężki
oddech, gdy mróz otula drżące ciało;
i przez
chwilę chcę krzyczeć, choć nie wiem dlaczego.
Machinalnie ściskam dłoń w pięść,
gdy patrząc
na innych znów uświadamiam sobie,
że inaczej jest niż tego chcę.
***
Idę, ale
choć obudzona,
wciąż
nieprzytomna,
stawiam
chwiejne kroki na znany szlak.
Prowadzi
mnie ta druga ja.
Słyszę
obłąkańczy śmiech,
gdy w uszach
ktoś każe biec.
Nie czuję
strachu,
a choć mówca
pewnie ma rację,
twierdzę, że
to tylko zmęczenie,
małe, niewinne
złudzenie.
Znów ten
głos,
When i say „go”...
a wtedy coś
we mnie się rwie
i zdaję
sobie sprawę,
że cały czas
śmieję się ja.