Kolejny już raz patrzyła jak
odchodzi.
Kiedyś jej duszę przepełniała
gorycz, a serce ból, kiedy spoglądała na jego oddalającą się coraz bardziej sylwetkę,
póki ta całkiem nie znikła gdzieś za kolejnymi zakrętami, pośród tłumu. Każde
takie odejście oznaczało koniec i brak możliwości powrotu, przerywając tym
samym wszelkie plany i odbierając już na zawsze możliwość stworzenia czegoś
niezwykłego tu i teraz.
Wiedziała co prawda, że nie
odchodzi na zawsze, że niewątpliwie już wkrótce powróci i na nowo rozjaśni jej
twarz uśmiechem, jednak wtedy nie miało to najmniejszego znaczenia. Każda
chwila rozstania przepełniona była żalem do tak szybko płynącego czasu.
Nie mogła zaprzeczyć, że bywały
dni gdy czekał, a ona go ignorowała i niewzruszona trwała nad swoim zajęciem,
dopiero całe godziny później uświadamiając sobie jaką cenną okazję zmarnowała.
Wtedy przyrzekała sobie wykorzystać każdą następną okazji. I gdy tylko
nadchodził czas spotkania, radośnie wybiegała mu naprzeciw.
Zdarzały się też dni, gdy to ona
pełna nadziei czekała, by spędzić z nim chociaż pięć minut. Czasami musiał
minąć tydzień, a nie raz więcej, by znalazł czas uśmiechnąć się do niej
przyjaźnie, jak to zwykł czynić z daleka i poświęcić jej odrobinę swojego
czasu. Czekała wtedy cierpliwie, z lekką dozą niepokoju czy wręcz lęku, nie
bojąc się o fakt kolejnego spotkania ale o jego miejsce w czasie. Własnie ta
myśl, że spotkanie jest pewne nieco ją uspokajała.
Teraz było inaczej. Minęły lata
odkąd była tamtą dziewczyną. I choć nie przyznała tego głośno, nie przestała
tęsknić, tylko nie rozdziera to jej serca codziennie od nowa. Nauczyła się ze
spokojem przyjmować sposób istnienia
rzeczy wokoło niej, tak więc z nieco smutnym, ale wciąż uśmiechem na ustach
patrzyła jak odchodzi.
Tak właśnie wygląda w większości przypadków zachód słońca moimi oczami.