piątek, 25 maja 2018

Nie zawsze ma się szczęście 7


Ocknęła się dwie godziny później, miał tylko nadzieję, że jeszcze nie zaczęli jej szukać, gdyż mogły wyjść z tego poważne kłopoty.
Siedząc na gałęzi jednego z drzew obserwował, jak rozmasowuje obolałe od upadku mięśnie i głowę. Doszedł go cichy jęk bólu, gry rękoma przejechała po wielkim guzie, którego sobie nabiła. Powoli poszukał ścieżki na górę, by jak najszybciej wrócić do domu. Przerażenie, które nakłoniło ją do ucieczki, teraz zastąpiła chęć jak najszybszego znalezienia się w miękkim łóżku.

Kiedy spokojnie dotarła do domu, wspiął się na dach pobliskiego domu, by tam zastanowić się co ją tak przestraszyło. W złości omal nie skruszył komina, o który się opierał, gdy dotarło do niego, że najpewniej to on był przyczyną ucieczki. Musiał go spostrzec, a on zamyślony nie zdawał sobie z tego nawet sprawy. Musiał zacząć bardziej uważać na to jak postępuje. Miał tylko czuwać nad biegiem życia, a nie mieszać się w nie.
Na odchodne zerknął tylko przez okno do jej pokoju. Widząc jak z trudem wyczesuje liście ze złocistych loków, uśmiechną się pod nosem.

Mimo potwornego zmęczenia, pogrążona w plątaninie myśli, nie potrafiła zasnąć przez większość nocy. Sen zmorzył ją dopiero nad ranem, gdy niebo powoli zaczynało się rozjaśniać paletą pomarańczy i różu.
Śnił jej się ten chłopak, którego twarz tyle razy już namalowała. Szedł za nią cicho prosząc by zawróciła, ale ona nie słuchała. Ziemi osunęła jej się spod nóg, ale zamiast spać poszybowała w górę lekka niczym piórko. Opuścił ją wszelki niepokój, a ciężar tęsknoty, który dźwigała na ramionach od tak długiego czasu, zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Roześmiana spojrzała w kierunku chłopaka. Stał kręcą głową. Coś krzyczał, ale nie słyszała co. Obróciła się i wtem spostrzegła nadlatujące olbrzymie czarne jak smoła ptaszyska. Ich dzioby pełne były ostrych zębów, lśniących i gotowych by rozszarpać ją na strzępy. Pióra musnęły ją po twarzy, a niebo spłynęło szkarłatem, gdy z krzykiem otworzyła oczy.
Była mokra od potu, a serce biło jej jak oszalałe.
Wzięła kilka głębokich oddechów próbując się uspokoić.
Zegarek na stoliku obok wskazywał godzinę dziewiątą ,gdy postawiła bose stopy na chłodnej podłodze.
Mimo niechęci do codziennego wstawania, dzisiaj perspektywa poleżenia jeszcze choćby kilku minut dłużej nie wydawała się zachęcająca. I tak nie mogła by ponownie zasnąć.

Patrzył na wschodzące słońce przebłyskujące nieśmiało spomiędzy chmur. Czuł, że względny spokój wkrótce zostanie zakłócony przez przeznaczenie domagające się rekompensaty za tamten feralny wieczór. Równowaga musi zostać zachowana, wiedział że nie może w nieskończoność przeciągać tej gry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Bez tytułu 54

*** Każde słowo, a może i gest, nawet jeśli tylko cię głaskam, wciąż to nie jest to co trzeba,  zamiast tego jestem hukiem ka...