piątek, 28 lutego 2014

Ucieczka

(...)
Las...
Wrzaski wron przerywają nocną ciszę. Chmury przysłoniły księżyc.
Ciemność...
Co sił w nogach biegnę przed siebie, z trudem łapiąc kolejny oddech. Gałęzie drzew biją mnie po twarzy, a kolce pnączy ranią boleśnie moje kostki. W mroku nie zauważam kamienia. Zahaczam o niego - tracę równowagę. Upadam na ziemię z głuchym odgłosem. Nie mam siły się podnieść i uciekać dalej. Jestem wyczerpana. Staram się, jak najciszej, doczołgać do krzewów cierni, by ukryć się pod nimi. Kładę się na kolanach i tak czekam. Choć szanse na to są nikłe, mam nadzieję, że tu mnie nie znajdą... Staram się uspokoić oddech. Myśli kłębią się w mojej głowie. Może stracili trop przy rzece...? Może Deszcz zmył mój zapach...?

Trzask...
A jednak.
Już tu są. Nie zgubili śladu; nie zaprzestali pościgu.
Moje serce, które do tej pory waliło jak oszalałe, na moment się zatrzymuje, a potem znów zaczyna bić, tym razem już spokojne. Myśli w głowie przestają mnie dręczyć. A więc to już koniec... Tak mam skończyć. Trudno. Potem uśmiecham się leciutko. - Udało mi się uciec dalej niż innym, o wiele dalej.
Odprężona, cichutko opadam na ziemię. Przestaję się bać.
To już koniec.
Za kilka minut mnie znajdą. Nie ma sensu się bać, skoro wiem co mnie czeka... Niejeden na moim miejscu umierał by ze strachu, mając nadzieję, że może jeszcze trochę pożyje, myśląc iż jeszcze może mu się udać, choć prawda jest tak, że śmierć stoi tuż obok.

Zaraz ktoś dostrzeże mnie.
Potem wyciągną mnie spod cierni, a ja nie będę stawiać oporu.
Następnie zaciągną mnie na polanę.
I tam...

Z rozmyślań wyrywa mnie głos jednego z nich. - "Tu jej nie ma".
Człowiek, który chyba był ich dowódcą każe im zawracać.
Inny dodaje - "Przy rozwidleniu musiała pójść w prawo". Któryś z nich rzuca czymś ostrym w krzaki. Trafia mnie w nogę. Pomimo rwącego bólu w łydce, zachowuję ciszę.
Odchodzą.

Czuję jak ciepła krew wypływa z rany. Noga zaczyna mi drętwieć.
Wyczołguję się z cienia i kaleczę przypadkiem swoje ramiona o kolce. Wyciągam sztylet, który utkwił głęboko w moim ciele, zagryzając przy tym kij, by nie krzyczeć. Łzy płynął po moich policzkach. Oddzieram kawałek chusty i zawiązuję go nad raną, mając nadzieję, że przestanie krwawić. Oddycham głęboko jeszcze kilka razy, a następnie podnoszę się z ziemi i ruszam w dalszą drogę. Nie mam chwili do stracenia. Wiem, że jutro mogą tu wrócić... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Bez tytułu 54

*** Każde słowo, a może i gest, nawet jeśli tylko cię głaskam, wciąż to nie jest to co trzeba,  zamiast tego jestem hukiem ka...