niedziela, 29 marca 2015

Dotyk skrzydeł samotności


Tak sobie leżę i słuchając muzyki, nie myślę o niczym istotnym. A potem przypominam sobie o tym upadłym aniele ... To było takie piękne, a co piękne to i szybko się kończy.

Jego oczy...
Zimne, intrygujące ...
A ich spojrzenie, przeszywające człowieka na wskroś w ten przerażający, a zarazem pociągający sposób.
Tak długo nie mówił nic, myśląc, że nie zauważę. Ale ja wiedziałam. Wiedziałam, a może po prostu czułam tę mroczną aurę jaką roztaczał wokół. Ten raz kiedy nasze spojrzenia się spotkały. To drżenie ciała, paraliżujący strach... Zamiast odstraszyć, przyciągnęły mnie. Zapragnęłam być częścią zła i bólu, bo wiedziałam już, że dzięki temu będę bliżej.

Późnym wieczorem, miesiąc temu wszystko się zaczęło. Wplątałam się w historię, w której nigdy nie miało mnie być. Ale wtedy jeszcze o niczym nie wiedziałam ...



Otworzyłam oczy. Ktoś mną lekko potrząsał. Powoli zaczęło do mnie docierać, gdzie jestem. Zasnęłam podczas jazdy.
- Proszę pani, to już ostatni przystanek...
- Oh tak, dziękuję. - powoli wstałam i wysiadłam.
Mimo, że kilka dni temu zaczęło się lato, ta noc była chłodna. Naciągnęłam bardziej rękawy bluzy i ruszyłam przed siebie. Byłam jakieś sześć i pół kilometra od domu. Czekał mnie długi spacerek pośród mroku. Mimo to nie bałam się. Od bardzo dawna nie czułam lęku absolutnie przed niczym. Ostatni raz ...
- Nie, nie, nie - powtarzałam w myślach. - To już minęło, nie warto tego wspominać. Nigdy.
Włączając ulubioną muzykę, włożyłam słuchawki do uszu. Z nudów zaczęłam powtarzać wzory z matematyki.

"Chaos" - Nomy 

Zapatrzona w chodnik, nie zauważyłam jak z bocznej uliczki wyłoniło się trzech mężczyzn. Otoczyli mnie, (Do tej pory nie potrafię darować sobie swojej głupoty. Jak mogłam być ta nieuważna ...) Wyglądali na dużo silniejszych i szybszych ode mnie. Próbując dostrzec ich twarze ukryte pod kapturami, zaczęło do mnie docierać, że nie mam szans wydostać się z tego cało, jeśli w ogóle mam jakie kolwiek szanse, żeby to przeżyć. Odetchnęłam spokojnie. "Musi Ci się udać", szeptał cichy głosik w mojej głowie. Chciałam, by miał racje. Przez muzykę w uszach, nie słyszałam co mówią. Ani tego jak jeden z nich podszedł do mnie i zaczął dusić.
Pochyliłam się do przodu, kopiąc go jednocześnie. Puścił... a w tym samym momencie drugi z nich rzucił się w moją stronę. Uderzył mnie w twarz. Upadłam. Pierwszy kopniak - brzuch. Drugi - plecy. Trzeci - brzuch. Potem przestałam liczyć. Kolejne ciosy boleśnie raniły moje ciało. Myślałam tylko o tym jak zmniejszyć ból odpowiednio napinając mięśnie, jak to przeżyć.
Robiło mi się coraz ciemniej  przed oczami.
Usłyszałam krzyk. Potem kolejny. Krzyk człowieka umierającego okrutną śmiercią. Czyjeś błaganie o litość. Potem cisza...

Otworzyłam oczy ale w dalszym ciągu nic nie widziałam. Może uszkodzili mi ośrodek wzroku, pomyślałam.
- Spokojnie. Oni nic Ci nie zrobią - usłyszałam. - zająłem się nimi. - Już gdzieś słyszałam ten głos. tylko gdzie... - Nie ruszaj się. Tak będzie bezpieczniej.
Powoli wracał mi wzrok. Leżałam tam gdzie upadłam. Naprzeciwko mnie kucał... W tej samej chwili zrobiło mi się niedobrze. Zwymiotowałam. Potem ponownie na niego spojrzałam.
- Krwawisz. - stwierdził. Nie zrozumiałam. Przetarłam usta dłonią. Widniała na niej krew. Zdziwiłam się trochę. - Umierasz. - Nie od razu zrozumiałam sens tego słowa, przez sposób w jaki je wypowiedział, Tak spokojnie, jakby to było nic. Chciałam go spytać czy wezwał pomoc, ale tylko zachrypiałam. A następnie znowu zwymiotowałam krwią. - To za chwilę się skończy. - W tej chwili byłam przerażona. Spróbowałam wstać ale nie miałam siły. Tak bardzo wszytko bolało. Chciałam krzyknąć ale nie potrafiłam. Miał rację, umierałam. - Proszę leż spokojnie. Będzie mniej bolało.  Z trudem nabrałam powietrza w płuca.
- Pomóż mi. - ledwo zdołałam wychrypieć.
- Nic nie mów. Proszę. Nie chcę żebyś tak szybko umarła. - Osłupiałam. To było jak porządne uderzenie w twarz, po którym nie wiesz co masz ze sobą zrobić. Heh. Nie rozumiałam czemu tak mówi. Spojrzałam na niego błagalnie. Westchnął ciężko. - Proszę ... Zaraz będzie po wszystkim. Zrobi Ci się zimno, a potem przestaniesz czuć cokolwiek i zaśniesz. Będzie dobrze...
-Błagam... - obraz tracił ostrość. - pomóż. - Na jego twarzy malował się ból...?
- Nie skrzywdzę Cię tak. Musiała byś zapłacić za to zbyt wysoką cenę. Nie zrobię tego. - mówił spokojnie, a jednak wcale taki nie był.
- Nie boję się. - To było ostatnie co udało mi się powiedzieć. Reszta słów tonęła we krwi.

Chłód... Nie, nie chłód, tylko przeraźliwe zimno, to które zabija w ciągu kilku sekund. Więc to już. Ale ból nadal trwał i wraz z zimnem nasilał się. Usłyszałam krzyk. Swój własny krzyk.
Pióra. Mięciutkie, lśniące czernią pióra. Dłonie. Silne i zimne, a zaraz potem gorące. Czułam jak przepływa przeze mnie krew, jak pracują mięśnie, jak goją się rany i zrastają kości Wzięłam głęboki oddech. Później nie było nic.

Zobaczyłam go nad sobą. Wydawało mi się, że widzę czarne skrzydła. Straciłam przytomność...

Rankiem obudziłam się w swoim łóżku.  Nie czułam bólu. Zastanawiałam się czy wydarzenia z nocy były jedynie snem... Obróciłam się na drugi bok i wówczas spostrzegłam otwarte na oścież okno i piórko na parapecie.

- To nie sen.

(ciąg dalszy nastąpi)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Bez tytułu 54

*** Każde słowo, a może i gest, nawet jeśli tylko cię głaskam, wciąż to nie jest to co trzeba,  zamiast tego jestem hukiem ka...