poniedziałek, 31 sierpnia 2015


Mimo, że była noc, w pokoju było prawie tak jasno, jak za dnia. Przez otwarte okno wpadało do pokoju chłodne zimowe powietrze przesycone zapachem pierwszego śniegu, który spadł zaledwie kilka godzin wcześniej. Ciszę zakłócił dźwięk zegara wybijającego godzinę drugą.

Siedziała na parapecie z zeszytem na kolanach i ołówkiem w ręku, intensywnie wpatrując się w zadanie, jakby od samego patrzenia mógł się pojawić wynik. Po upływie kolejnych kilku minut, sfrustrowana  odrzuciła zeszyt na podłogę. Tej nocy była zbyt zdekoncentrowana by rozwiązać nawet najprostsze równanie kwadratowe. Spojrzała na park. Na jej twarzy malował się ten rozczulający rodzaj melancholii. Uśmiechnęła się blado wspominając, pierwszy raz od bardzo dawna, wydarzenia sprzed pięciu miesięcy.

Była wtedy pełna optymizmu i nadziei. Wszystko w końcu zaczęło się układać w doskonałą całość, przynajmniej z pozoru, a niestety pozory mylą. W ciągu trzech dni wszystko się posypało. Wszystkie plany i marzenia znikły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. A ona została ze złamanym sercem i wspomnieniami nie pozwalającymi spokojnie spać przez długie tygodnie. Z czasem zaczęła przyzwyczajać się do palącego bólu tam gdzie kiedyś było jej serce. Za każdym razem, gdy zastanawiała się jak ono teraz wygląda (jeśli w ogóle jeszcze tam jest), widziała rozsypane na ciemnym marmurze, lśniące czerwienią kawałeczki szkła.

Nauczyła się też nie myśleć o wydarzeniach z przeszłości. Na początku, jak wszystko inne włącznie z oddychaniem, było bardzo trudne; z czasem stało się to rutynom. Wspomnienie obietnic szczęścia i obecności zastąpiła ciężką pracą i dodatkowymi zajęciami na uczelni. Każdy dzień wyglądał teraz tak samo. Pobudka o szóstej rano, prysznic, śniadanie, dokładne uprzątnięcie sypialni i kuchni, spacer na uniwersytet, zajęcia, nauka w bibliotece, praca kelnerki w restauracji, powrót do domu późnym wieczorem, prysznic, kolacja i nauka, dopóki oczy same nie zaczną się zamykać. Od bardzo dawno nie bała się niczego, prócz zakłócenia idealnego planu dnia i bezczynnych weekendów. Kiedy nie miała nic do roboty, a pogoda była nieodpowiednia na ćwiczenia na świeżym powietrzu, zaczynała sprzątać. W całym domu nie dało się znaleźć nawet najmniejszej drobinki kurzu, a wszystkie przedmioty były ustawione równiuteńko co do milimetra. Odkąd straciła panowanie nad własnym życiem, ogarnęła ja lekka obsesja kontroli wszystkich elementów dookoła. Nie lubiła już niespodzianek, spontanicznych zachowań, nie oczekiwanych zmian planów. Za bardzo przypominało jej to ostatnie dni we dwoje.

Głęboko odetchnęła. z trudem powstrzymując napływające do oczu łzy. "Trzeba żyć dalej" pomyślała, wstając by zamknąć okno. Chwilę później spokojnym krokiem oddaliła się do sypialni, gdzie zapadła w kolejny szary sen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Bez tytułu 54

*** Każde słowo, a może i gest, nawet jeśli tylko cię głaskam, wciąż to nie jest to co trzeba,  zamiast tego jestem hukiem ka...